top of page

Pokolenia duchów. Iran nie chce Afgańczyków


Iran jest domem dla kilku milionów Afgańczyków. Dla wielu z nich - jedynym jaki znają. Mimo to irański system nie uznaje obecności większości z nich. Rodzą się i dorastają w kraju, w którym nie przysługują im podstawowe prawa. Pozostają niewidzialni do momentu, w którym reżim przypomni sobie o tym, by zmusić ich do powrotu do Afganistanu, z którego być może nigdy nie wyjechali.


Podczas gdy na Zachodzie wybuch pandemii oznaczał ograniczenie mobilności niemal do zera, w tym całkowite zahamowanie napływu migrantów przymusowych, granica afgańsko-irańska pozostała otwarta. Częściowo. Niczym błona półprzepuszczalna, pozwalała na ruch w jedną stronę. Od strony irańskiej przy granicach gromadziły się tłumy Afgańczyków, dla których w warunkach pandemii pozostanie w kraju ajatollahów stanowiło zagrożenie większe niż powrót do zniszczonego przez wieloletni konflikt kraju.


Wielu z nich miało już doświadczenie w tych powrotach. Przekraczali granice wielokrotnie, by w znacznie zamożniejszym Iranie znaleźć schronienie i pracę, która umożliwiłaby im wyżywienie rodzin. Z górzystych prowincji Afganistanu kierowali się na zachodnie pustkowia, płaskie i suche, następnie próbując samodzielnie lub z pomocą przemytników dostać się do sąsiedniego kraju, licząc na to, że po drugiej stronie nie napotkają patroli, przejeżdżających przygraniczną szosą 99. A jeżeli się nie udawało, zazwyczaj próbowali jeszcze raz.


Wśród tych, którzy znaleźli się w tłumach na granicy byli także “debiutanci”. Urodzeni i wychowani w Iranie, nigdy wcześniej nie widzieli na własne oczy ojczyzny swoich rodziców lub dziadków. Od najmłodszych lat żyli przyzwyczajeni do niepewności i tymczasowości swojej sytuacji, która mogła pozostać nigdy nie wypełniona i przekazana następnemu pokoleniu, ale też brutalnie wyegzekwowana.


Nikt nie wie ilu dokładnie Afgańczyków przebywa w Iranie. Według danych UNHCR, opierających się na oficjalnych irańskich rejestrach, nie więcej niż milion. Jest to jednak liczba odbiegająca od rzeczywistości, uwzględniająca jedynie osoby, których pobyt jest zarejestrowany, a zatem akceptowany przez władze Iranu. Irańskich Afgańczyków, których status pozostaje nieuregulowany, jest przynajmniej drugie tyle. Większość źródeł podaje liczby zamykające się w przedziale 2-3 milionów.


Afgańczycy z różnych grup etnicznych w Iranie byli od zawsze. Jednak to radziecka inwazja na ich kraj, będąca początkiem wojny tak naprawdę trwającej do dzisiaj (o czym więcej przeczytacie tutaj) stanowiła także otwarcie okresu migracji na taką skalę. Setki tysięcy Afgańczyków w okresach rosnących niepokojów przekraczało granicę i zatrzymywało się w Iranie, póbując wieść normalne życie. Gdy sytuacja w ojczyźnie uspokajała się, wielu wracało - w następstwie początkowych sukcesów zachodniej koalicyjnych po inwazji w 2001 roku prawie 2.5 miliona Afgańczyków zdecydowało się na powrót do domów. Niektórzy jednak zostawali - zapuszczali korzenie w nowym kraju, zakładali rodziny, pracowali. Przede wszystkim jednak nie wierzyli w koniec wojennego chaosu. Jak pokazuje historia następnych dwóch dekad, coś coś coś.


W 2001 roku Iran ogłosił zamknięcie granicy z Afganistanem, motywując posunięcie “praktycznym brakiem możliwości przyjmowania nowych uchodźców”. Uzyskanie takiego statusu stało się w Iranie nieosiągalne. Dwa lata później władze Iranu wprowadziły nowy system rejestracji przebywających na terenie Iranu Afgańczyków. Bez względu na dotychczasowy sposób sankcjonowania ich obecności, zostali oni zmuszeni do ponownej rejestracji w kontrowersyjnym reżimie “Amayesh” (przygotowanie). Dziesiątkom tysięcy osób jej nie umożliwiono. Osoby zarejestrowane otrzymały płatną kartę czasowego pobytu, którą należy regularnie odnawiać. Posiadacze takiej karty nie są jednak ani uchodźcami, ani rezydentami, a zakres przysługujących im praw jest bardzo ograniczony.


Zarejestrowany Afgańczyk może mieszkać w Iranie, ale tylko w określonych prowincjach - ponad połowa powierzchni kraju jest dla jego rodaków strefą no-go. Może też pracować, ale lista dostępnych zawodów zawiera kilkadziesiąt pozycji zgrupowanych w czterech kategoriach. Znajdują się na niej między innymi kopacz grobów, pracownik fabryki kleju, ogrodnik, górnik, rzeźnik. Próżno szukać lekarza, inżyniera, nauczyciela, pielęgniarza. Posiadacze kart mają za to dostęp do służby zdrowia i edukacji, często na poziomie nieosiągalnym w Afganistanie.


Nie mogą powiedzieć tego o sobie ci Afgańczycy, którym nie udało się zarejestrować bądź tego nie chcieli. Procedura jest kosztowna i skomplikowana, a w niektórych okresach po prostu niemożliwa - według Human Rights Watch latach 2007-2013 “zaledwie garstce” udało się otrzymać kartę. Rejestracja jest ponadto jednoznaczna z przyznaniem się władzy do niezarejestrowanego wjazdu na terytorium Iranu, co zwykle kończy się deportacją.


Kilka milionów niezarejestrowanych irańskich Afgańczyków funkcjonuje zatem na co dzień w cieniu systemu, który choć wie o ich istnieniu i w znacznym stopniu na nich polega (tamtejsi uchodźcy działający w szarej strefie stanowią 10 procent siły roboczej Iranu), to nie chce uznać ich obecności. To właśnie niezarejestrowani Afgańczycy masowo uciekają przed pandemią do Afganistanu wiedząc, że w sytuacji zakażenia na leczenie nie mają szans.


Dopiero w 2015 przywódca Iranu, Ajatollah Ali Chamenei, nakazał swoim urzędnikom rejestrowanie w szkołach afgańskie dzieci bez względu na status. Nikt natomiast nie wie jak długo przyjdzie im z tej możliwości korzystać.


Irański lewiatan zamiast otworzyć oczy na niewidzianych woli raczej dostosować rzeczywistość do wyimaginowanego ideału. Poprzedni prezydent Iranu, mający fatalną sławę na Zachodzie Mahmud Ahmadineżad, w 2013 roku postanowił rozwiązać problem “1.6 miliona Afgańczyków nielegalnie przebywających na terytorium Iranu”, deportując ilu się da do końca 2015 roku. Ahmadineżad przestał być prezydentem, ale jego cel jest dalej realizowany. Od kilku lat zwiększa się zarówno liczba “dobrowolnych powrotów”, jak i deportacji.


Te pierwsze często ciężko nazwać dobrowolnymi. Przykładowo, dobrowolnie powracającym może zostać Afgańczyk, którego do afgańskiej brygady Fatemiyoun próbuje zrekrutować Korpus Strażników Rewolucji Irańskiej. Kilkanaście tysięcy Afgańczyków walczyło w irańskich formacjach wspierających Baszara Al-Assada w syryjskiej wojnie domowej. Niektórzy byli ochotnikami, ale wielu oferowano wybór: zaciąg i 800 dolarów miesięcznie albo powrót do Afganistanu.


Deportacje są groźbą wiszącą tak naprawdę nad każdym Afgańczykiem mieszkającym w Iranie. Ich liczba rośnie lawinowo za każdym razem kiedy Iran wpada w tarapaty na arenie międzynarodowej. W 2019 roku w obliczu kolejnych amerykańskich sankcji, wiceminister spraw zagranicznych Iranu Seyed Aragczi podczas wywiadu telewizyjnego powiedział głośno to, co myślą na co dzień jego koledzy z rządu. Jeżeli Stany Zjednoczone sankcjami spowodują, że eksport ropy spadnie do zera, Iran “może być zmuszony do poproszenia afgańskich braci i sióstr do opuszczenia Iranu”.

Zahra, bohaterka reportażu Foreign Policy, została deportowana nagle po dekadach życia w Iranie razem z dwójką urodzonych i wychowanych na miejscu dzieci. Zatrzymano ich w drodze na wesele, anulowano karty pobytu i przewieziono do ośrodka deportacyjnego. Nie dano im szansy na spakowanie dobytku. Wkrótce potem cała trójka stała w długiej kolejce deportowanych oczekujących na wpuszczenie do Afganistanu. Kraju, o którym jej dzieci słyszały tylko z opowieści rodziców i nauczycieli. Podobnych historii są tysiące. Afgańczyk może się w Iranie urodzić, wychować i założyć rodzinę. Może pracować, nawet legalnie. Lecz pewnego dnia może zostać zatrzymany i kilka dni później stać na ziemi niczyjej pomiędzy krajem, który go nie chce, a krajem, którego on nie chce, i nerwowo dzwonić do nigdy nie poznanych krewnych w Heracie z prośbą o wsparcie.


Afgańczykom ich państwo nie może pomóc. Jak można oczekiwać asysty dla zawróconych uchodźców od kraju, którego sytuacja doprowadziła do tego, że są uchodźcami?


*


Pandemia koronawirusa wyostrzyła kontrast pomiędzy dwoma światami. W pierwszym panuje pokój i względny dobrobyt. W drugim pokój jest tęsknotą za czymś dawno utraconym lub nigdy nie doświadczanym, a listę priorytetów jego obywateli otwierają fizyczne przetrwanie i schronienie dla siebie oraz bliskich. Ten drugi świat funkcjonuje często niezauważany w ramach tego drugiego i jak pokazuje opublikowany w przeddzień tegorocznego Światowego Dnia Uchodźcy raport UNHCR, cały czas się rozrasta. Osób, które z różnych przyczyn przymusowo opuściły swoje domy, jest już 80 milionów, co stanowi ponad 1 procent populacji globu. Spada za to odsetek powrotów - większości tego 1 procenta nigdy nie będzie dane zobaczyć kraju pochodzenia. U progu trzeciej dekady XXI wieku, migracje przymusowe stają się nieodłącznym elementem globalnego krajobrazu problemów bez widoków na rozwiązanie.


Przejście z pierwszego świata do drugiego odbywa się zawsze w sposób niekontrolowany i nieprzewidziany. Choć nie dopuszczamy tego do wiadomości, może stać się udziałem każdego. Ruch w drugą stronę jest z kolei możliwy dla bardzo nielicznych, mimo iż próbuje wielu. Wymaga nadludzkiego wysiłku, ale nie daje najmniejszej gwarancji dotarcia do celu. Wtedy, kiedy tysiące pozbawionych dostępu do służby zdrowia Afgańczyków desperacko uchodziło z ogarniętego pandemią Iranu, wielu ich rodaków wciąż udawało się w podróż w drugą stronę nie wierząc, że gdzieś może być gorzej niż w Afganistanie. Osiemnastu mimowolnych uczestników tego tragicznego błędnego koła poniosło klęskę i nigdy nie będzie mogło spróbować jeszcze raz. 1 maja 2020 roku irańscy pogranicznicy zmusili grożąc bronią grupę Afgańczyków próbujących przekroczyć granicę do wejścia do rzeki. Osiemnastu utonęło. Próba przejścia pomiędzy światami może kosztować życie.


 
 
 

Comments


bottom of page