top of page

News-free Mjanma

Przychodzą gorące dni, słońce praży; trzeba się przed nim schronić, ale nie zawsze można. W bambusowej chacie, na podłodze, siedzą kobiety i dzieci, przed nimi leży kamień, miska i kawałek drewna. Jedna z kobiet bierze do ręki drewno i ściera je na proszek. Dodaje do niego kilka kropel wody i miesza w misce. Tak powstaje maska ze sproszkowanego drzewa Tanaka. Kobiety nakładają ją sobie na twarz, często malując fantazyjne wzory. Maska ma za zadanie chronić przed słońcem, a przy okazji pełni rolę codziennego makijażu - Birma słynie z Tanaki. Gdybyś miał wziąć udział w quizie wiedzy o tym kraju, wiedziałbyś o tym? Wiedziałbyś, że herbata w knajpach jest darmowa, lokalne piwo nazywa się Mandalay, a mohinga to tradycyjna zupa rybna z makaronem ryżowym? Że darmowa praca na rzecz wspólnego dobra narodowego jest normalna i traktowana jak przyjemność? Że odkąd zdjęto cenzurę, świetnie rozwija się punkowa scena muzyczna?



Rybak na rzece Inle, autor: Jakub Hałun


Za to na pewno kojarzysz z Mjanmą słowa wojna, konflikt, uchodźcy, ludobójstwo. To jeden z krajów, o którym wzmianki w mediach pojawiają się głównie w związku ze skrajnie złą sytuacją polityczną i społeczną. To kraj, którym targają konflikty wewnętrzne, w którym Chiny próbują przejąć panowanie nad gospodarką, kraj, któremu postawiono zarzuty o ludobójstwo względem muzułmańskiej mniejszości Rohingya; wreszcie kraj, w którym panuje ogólna dezinformacja spowodowana odcięciem całych regionów od internetu.


Mogłoby się wydawać, że jest to miejsce na mapie, które nie ma kontroli nad własnym losem. Tak jak wtedy, kiedy nagle mieszkańcy Birmy dowiedzieli się, że zmiana nazwy ich państwa na Mjanmę była spowodowana między innymi negatywnymi konotacjami z kolonizatorami. Te dwa słowa oznaczają praktycznie to samo – najliczniejszą grupę etniczną kraju, Anglicy jednak upodobali sobie szczególnie „Birmę”. W 1989 roku junta wojskowa po przejęciu władzy zmieniła nazwę. Mieszkańcy ze zdziwieniem słuchali o tym, jak to poprzednia kojarzyła się im negatywnie z Anglikami. I tak mamy Mjanmę, jednak wiele grup etnicznych, a także wiele krajów na świecie tej zmiany nie zaakceptowało. Dobrze tłumaczy to Michał Lubina, autor książki „Birma: centrum kontra peryferie”:


„Zarówno Birmańczycy, jak i zamieszkujące Birmę mniejszości etniczne nie uznawały, że nazwa ta jest w jakikolwiek sposób wartościująca. Kwestia ta po prostu nie istniała. Aż do 1989 roku. Wtedy to, czyli w rok po krwawym stłumieniu protestów studenckich, junta nieoczekiwanie dla wszystkich (w tym również dla swoich urzędników) odkryła, że jest to nazwa niewłaściwa, kolonialna i upokarzająca. Jej zmiana na Myanmar miała „przyczynić się do powstania uczucia uwolnienia się od przeszłości kolonialnej”. Nagle okazało się, iż przez 40 lat niepodległości Birmańczycy używali nazwy, która jest dla nich obraźliwa! Na szczęście generałowie naprawili to wypaczenie…


O dzisiejszej Mjanmie najczęściej słyszy się w kontekście prześladowania mniejszości muzułmańskiej Rohingya. Mówi się, że w 2017 roku ponad 740 tys. członków tej społeczności uciekło do Bangladeszu po ofensywie wojskowej i, niestety, ich przyszłość i potencjalny powrót do ojczyzny nie jawi się w jasnych barwach.

Rok temu szefowa rządu Mjanmy – Aung San Suu Kyi – zjawiła się w Hadze, aby w najwyższym trybunale ONZ odpierać zarzuty o dokonaniu ludobójstwa na muzułmańskiej mniejszości. Sam proces może trwać latami i raczej nie ma co oczekiwać większych konsekwencji czy sankcji karnych – samo dojście do prawdy będzie jednak zwycięstwem. Ciekawe i absurdalne jest to, że Aung San Suu Kyi to dawna więźniarka polityczna i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla.


Mjanma została oskarżona o złamanie konwencji ONZ o ludobójstwie. W 2012 roku dokonano rzezi, nazywanej łagodniej czystką etniczną, na muzułmanach Rohingya, których jest około milion. Wielu z nich spłonęło żywcem we własnych domach, w których zostali zamknięci przez żołnierzy. Towarzyszyły temu gwałty, morderstwa i inne makabryczne akty przemocy. Tych z Rohingya, którzy zostali przy życiu, zamknięto w odizolowanych wioskach niczym w gettach, a świat usłyszał o rzezi trzy lata później, kiedy odkryto masowe groby.


Mówi się, że ludobójstwo nie bierze się z niczego, i że zawsze jest to długi proces poprzedzony praniem mózgów i wtłaczaniem ludziom do głów nienawiści skierowanej ku konkretnej grupie etnicznej czy religijnej. Czy inaczej żołnierze byliby w stanie masowo popełniać takie przestępstwa? Jak pisze w swojej książce „Wykluczeni” Artur Domosławki, oprócz wcześniejszego nastawienia ludności przeciwko muzułmanom Rohingya, rozsyłano listy do liderów wiosek, domagając się wystawienia mężczyzn do udziału w rzezi. Gotowych do ataku Arakańczyków (grupa etniczna z zachodniego wybrzeża Birmy, wyznająca buddyzm odłamu Therawada) zabierały podstawione autobusy i zawoziły prosto do wiosek, w których mieli działać. Po „pracy” odwożono ich do domów.


Muzułmanie Rohingya doświadczali i doświadczają zresztą typowej mowy nienawiści również ze strony cywili. Nazywa się ich przybyszami z Bangladeszu, do którego masowo uciekają, nie traktuje się ich jak rodaków, ale obcych, których należy się pozbyć. Mimo to Aung San Suu Kyi na pierwszej rozprawie była święcie przekonana, że czystki etnicznej nie było. Przyznała co prawda, że miały miejsce pewne z wymienionych przestępstw, ale były to wyjątki, a takie przedstawianie sprawy nie oddaje złożoności sytuacji, z którą mierzy się kraj. Ciężko jednak jakąkolwiek złożonością konfliktu usprawiedliwiać żołnierzy, które całe rodziny – rodziców z dziećmi – zamykali w domach, a następnie je podpalali zostawiając ludzi na pewną śmierć, spłonięcie żywcem. Proces o złamanie konwencji trwa. Kolejne ludobójstwo w historii ludzkości. Jakby Holokaust, Rwanda i Aleppo niczego nas nie nauczyły.


W 2020 roku świat zadrżał – pandemia. Utrata pracy, lockdown, obcięte zarobki – w większości krajów mieszkańcy doświadczyli mniejszych lub większych utrudnień. Są jednak miejsca, w których nikt o żadnym koronawirusie nie słyszał – przykład Mjanma. To nie znaczy, że państwo jest Covid-free. Jest news-free. Od miesięcy w niektórych regionach nie było dostępu do internetu. Rząd wyłączył go, tłumacząc się bezpieczeństwem narodowym. Human Rights Watch informuje, że do miejsc odciętych od informacji nie są wpuszczane również organizacje niosące pomoc humanitarną. Są to tereny objęte konfliktem pomiędzy wojskiem Mjanmy a armią Arakańczyków, do tego z dużym ryzykiem epidemii Covid – ma na to wpływ duże zagęszczenie ludności czy brak dostępu do środków dezynfekujących. Może gdyby mieszkańcy wiedzieli o pandemii, mogliby się w nie zaopatrzyć. Władze twierdzą jednak, że najważniejsze komunikaty i informacje są podawane przez specjalne systemy powiadamiania ludności. Ciężko te zapewnienia potwierdzić.


Skupmy się jednak na konflikcie zbrojnym, bo, jak grzmiała była specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. praw człowieka w Mjanmie, kiedy świat jest zajęty pandemią Covid-19 (która też jest poważnym zagrożeniem), armia birmańska nadal nasila ataki w stanie Rakhine, gdzie na horyzoncie znów zaczyna majaczyć smutna wizja ludobójstwa. Tym razem świat już wie – przed faktem, nie po. Czy przyswoiliśmy lekcję?


Ale pamiętaj, czytelniku, że Mjanma to poza konfliktami kraj bogaty kulturowo, o którym trzeba mówić, bo jak ludzie będą mówić i wiedzieć, to trudniej będzie to państewko i jego grupy etniczne stłamsić, tak jak już się stało z wieloma miejscami i mieszkańcami na mapie świata. Pamiętaj, że tam wciąż tworzą muzykę, piją piwo Mandalay, a kobiety smarują swoim dzieciom twarze sproszkowanym drzewem Tanaka, żeby ochronić je przed słońcem. Bo słońce dla Mjanmy nadal uparcie świeci.



0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page