top of page

Nikt nie wyjdzie stąd zdrowy

Ten tekst nie powstałby bez pomocy i zdjęć Magdaleny i Calvina. Dziękujemy, thank you, grazie mille.


W kilka dni po wprowadzeniu kwarantanny sieć obiegły filmy, na których zamknięci w domach, odizolowani od reszty kraju Włosi z Mediolanu wyszli wspólnie na balkony i wychylili się przez okna, śpiewając, machając do siebie, grając na instrumentach. Zdeterminowane by powstrzymać koronawirusa społeczeństwo wspólnymi siłami próbowało ułatwić sobie perspektywę czterotygodniowej izolacji. Ten okres miał dobiec końca wczoraj. Włochy pozostają jednak zamknięte, i to szczelniej niż dotychczas; liczba przypadków zdążyła przekroczyć sto tysięcy, ofiar jest 15 tysięcy. W Mediolanie mało komu chce się jeszcze śpiewać.

Na półtora tygodnia przed wprowadzeniem kwarantanny w Lombardii i 14 innych prowincjach burmistrz miasta, Giuseppe Sala, opublikował w mediach społecznościowych kampanię zachęcającą mieszkańców, by nie ulegali panice. Jej hasło przewodnie: „Milano NON si ferma” - Mediolan się nie zatrzymuje. Dziś można ją odczytywać wyłącznie w kategoriach ponurego żartu. Mediolan rzeczywiście się nie zatrzymuje – w kolejnych obostrzeniach, w karach za ich łamanie, w retoryce rządzących i mediów. Ulice są jednak puste, jeśli nie liczyć okazjonalnych samochodów, paru tramwajów i radiowozów, które z megafonów nawołują, by zostać w domu. Europejska stolica mody, odwiedzana corocznie przez przeszło 6,5 miliona turystów, w której jeszcze do niedawna bary były wypchane po brzegi niezależnie od pory dnia i roku, teraz zdaje się być całkowicie opustoszała. Problem w tym, że wcale taka nie jest. A Włosi, którzy już oficjalnie zostaną w domach co najmniej do końca świąt wielkanocnych, zaczynają coraz mocniej odczuwać efekty zamknięcia w mieście wziętym przez zarazę na zakładnika.


Nie mogło chyba trafić na nację, które gorzej zniosłaby przymusową izolację. Stereotyp Włocha temperamentnego, przesiadującego w barach i kawiarniach, żywiołowego nie wziął się przecież znikąd. Nawet gdy zwyczajne życie zaczęło się powoli załamywać – odwołano większość wydarzeń kulturalnych, zamknięto szkoły i uniwersytety, w sklepach wykupowano zapasy – spora część mieszkańców Mediolanu funkcjonowała tak jak dotychczas, a więc w towarzystwie. Gdy zresztą na dzień przed planowanym wprowadzeniem kwarantanny, 7 marca, media opublikowały informację o nadchodzących obostrzeniach, wiele osób postanowiło naprędce spakować się i uciec poza tzw. „czerwoną strefę”, całkowicie nie zważając na perspektywę podróży pełnymi pociągami – ruchomymi szalkami Petriego dla koronawirusa.


Ten nagły exodus z dotkniętych epidemią regionów dobrze reprezentował strach przed izolacją. Na podstawie niezatwierdzonego jeszcze szkicu dekretu (w finalnej wersji pojawiał się zapis o możliwości wyjazdu), który przedwcześnie opublikowały media, tysiące ludzi w przeciągu kilku godzin spakowało się i ruszyło z Milano Centrale na południe, najprawdopodobniej roznosząc przy tym wirusa do kolejnych miejscowości. A przecież jeszcze wtedy – gdy potwierdzonych zachorowań było niecałe 7,5 tysiąca w skali całego kraju – odzywały się głosy, że to decyzja pochopna, napędzana histerią i panikarstwem czarnowidzów. W parkach nadal było wielu spacerowiczów, osoby niechcące rezygnować z treningów na siłowni korzystały z maszyn na świeżym powietrzu – w skrócie, korzystano z każdego pretekstu, by wyrwać się z domów. Nie dziwi więc, że podejście do nieprzestrzegających zaleceń zmieniło się szybko i drastycznie wraz z lawinowym wzrostem zakażeń. Place zabaw, parki, otwarte siłownie otoczono czerwoną taśmą i zakazano wstępu. Obecnie w regionie poruszanie się wymaga przepustki zezwalającej na wyjście – wyłącznie do sklepu, apteki i pracy. Kto takiej nie posiada – na przykład z powodu braku dostępu do Internetu czy drukarki – musi kombinować, bo bez odpowiedniego dokumentu w przypadku policyjnej kontroli grozi kara do 4 tysięcy euro i odebrania prawa jazdy.


Zresztą wyjścia bez konkretnego celu dawno straciły powab. Już mniejsza o perspektywę finansowej kary – same ulice Mediolanu, robiące wrażenie wymarłych, z częstymi syrenami ambulansów w tle, nie dają zapomnieć o szalejącej pandemii. Zakupy to zaś ekspedycja, którą należy z rozmysłem zaplanować, bo przy zasadach ściśle ograniczających liczbę klientów mogących przebywać w sklepach, kolejki przed wejściem do marketów potrafią ciągnąć się na kilkaset metrów. Większość mieszkańców stara się więc kupować żywność na parę dni naraz, przez co rzadko kiedy można spontanicznie przygotować sobie bardziej wykwintne danie czy spędzić wieczór z paroma butelkami wina. A okazjonalne dogodzenie sobie w takich okolicznościach mogłoby zdziałać cuda dla mentalnej kondycji zamkniętych we własnych czterech ścianach Włochów.


Gdy kwarantanna dopiero się zaczynała, można było odnieść wrażenie, że wyzwoli ona w tych ludziach pokłady niespotykanej solidarności i wytrwałości. Organizowali się w sieci, śpiewali z okien Nel blu dipinto del blu, wygrywali melodie na akordeonach, urządzali ogłuszający aplauz dla pracowników służb medycznych, wywieszali banery z napisem „Andrà tutto bene” - „wszystko będzie dobrze”. Próby utrzymania wysokiego morale szybko zostały jednak zdławione przez epidemię. W marcu w samej Lombardii na koronawirusa zmarło 7176 osób. Trudno znaleźć ulicę, na której przynajmniej nikt nie trafił do szpitali, na której nikt nie żyje w strachu o zdrowie swojej rodziny lub nie musi sobie radzić z utratą kogoś bliskiego. W geście szacunku dla pogrążonych w żałobie sąsiadów coraz mniej ludzi wychodziło, żeby bawić się na balkonach, a śpiewy i tańce ustąpiły świeczkom w oknach i modlitwom.


Ostatecznie trudno pozostać dobrej myśli, gdy ktoś dowiaduje się, że potencjalnie śmiertelny wirus przykuł do szpitalnych łóżek osoby, które mijało się na klatce schodowej. Albo gdy widzi się, jak zrozpaczona rodzina nie może nawet urządzić swojemu bliskiemu prawdziwego pogrzebu, więc prosi tylko, by karawan przejechał pod jej kamienicą. Albo kiedy słyszy się, że szpitale są tak przepełnione, że ludzie z zawałami serca czy udarami umierają we własnych domach, bo nie sposób na czas wysłać do nich ratowników.

Media odegrały oczywiście sporą rolę w nakreślaniu tej kasandrycznej wizji. W oddalonym od Mediolanu o 50 kilometrów Bergamo sekcje nekrologów w dziennikach potrafią zajmować i dziesięć stron. W telewizji – która w trakcie kwarantanny pozostaje włączona niemal cały czas – dramatyczna sytuacja związana z koronawirusem przedstawiana jest bez filtra. Pokazuje się nie tylko podłączonych do respiratorów pacjentów i przemęczonych lekarzy, ale też obrazki naprawdę szokujące – jak wideo z kawalkadą wojskowych ciężarówek, wywożących ciała z Bergamo, gdy w tamtejszych kostnicach zaczęło brakować miejsca. Swoje dołożyli również przedstawiciele lokalnych władz, którzy w mediach społecznościowych wyzywali łamiących przepisy od „nieodpowiedzialnych, kolosalnych idiotów” i zapowiadali, że do osób organizujących imprezy wezwą karabinierów z miotaczami ognia.


Epatowanie grozą sytuacji i nieznoszący sprzeciwu ton polityków odniosły swój skutek – zdecydowana większość Włochów popiera wprowadzone środki bezpieczeństwa i uważa, że rządzący dobrze radzą sobie z kryzysem. Ale przebywanie w izolacji w połączeniu z nawałnicą upomnień o zakazie opuszczania domu, ponurych reportaży i statystyk wciąż informujących o tysiącach nowych zakażeń i zgonach idących w setki – to nie może pozostać bez wpływu na psychikę. Wszyscy wydają się być dostatecznie zmęczeni tą sytuacją, ciągłym niepokojem, przybici tragicznymi wiadomościami i osobistymi dramatami. Niektórzy przez epidemię stracili bliskich, inni przegapili jedne z najważniejszych momentów swojego życia – ślub przyjaciół czy wieńczącą studenckie lata uroczystość wręczenia dyplomów. Poza tym – kwarantanna okazuje się być zwyczajnie ciężkim doświadczeniem. Coraz większej liczbie Włochów przeszkadza brak swobody, społecznych aktywności i świeżego powietrza; doskwiera im nuda i samotność. W rodzinach wybuchają konflikty, bo nieustanne funkcjonowanie przez tak długi czas z tymi samymi osobami nieuchronnie prowadzi do spięć. Ciszę w Mediolanie zakłócają już nie śpiewy, a awantury.


Najgorszym wrogiem jest jednak niepewność. Wielu Włochów już straciło pracę lub musiało zamknąć lokale, będące ich jedynym źródłem utrzymania. Rząd zawiesił co prawda spłatę hipotek i przeznaczył 25 miliardów euro na ratowanie gospodarki, która jeszcze przed kryzysem nie była przecież w najlepszej kondycji – ale kto wie, ile jeszcze potrwa stan wyjątkowy. Końca kwarantanny na horyzoncie nie widać – według włoskich mediów wkrótce zostanie przedłużona do 18 kwietnia – i coraz więcej osób zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że ich problemy wcale nie skończą się wraz z przywróceniem pozorów normalności. Rozruszanie na nowo gospodarki, która praktycznie stanęła w miejscu, to zadanie bardzo długofalowe, i spora część społeczeństwa już przygotowuje się na chude lata. Epidemia w końcu odejdzie, ale zostawi rachunek, który przyjdzie zapłacić całej nacji.


Gdzieniegdzie da się jeszcze znaleźć resztki optymizmu. Moi rozmówcy mają nadzieję, że epidemia przyniesie pozytywne skutki – nauczy ludzi, by doceniali to, co dotąd brali za pewnik, umocni i tak silną w tamtejszym społeczeństwie pozycję rodziny, wytworzy poczucie narodowej solidarności. Być może tak będzie. Przez pierwsze cztery tygodnie kwarantanny Włosi raz po raz pokazywali hart ducha, dyscyplinę i odwagę w obliczu sytuacji bezprecedensowej we współczesnej Europie. Problem w tym, że pierwotny termin odcięcia północnych prowincji od reszty kraju minął wczoraj, a koronawirus nadal zabija kilkaset osób dziennie. I choć udało się zwolnić tempo przyrostu nowych zachorowań, nadal mówimy o ponad 115 tysiącach potwierdzonych przypadków – a nie wiadomo, jak wiele pozostało nierozpoznanych.


Szczerze mówiąc, nie sposób sobie wyobrazić, by Włosi wrócili do pracy, do szkół i na uniwersytety w połowie kwietnia. Oczywiście obostrzenia związane z rozprzestrzenianiem się zarazy na pewno będą wprowadzane stopniowo i to byłby zaledwie pierwszy krok – ale taki ruch wiązałby się ze wzmożonym ryzykiem kolejnych zakażeń i dalszym przedłużeniem tej trudniej do zniesienia sytuacji. Wcale nie nieprawdopodobnym scenariuszem wydaje się, by kwarantanna została zniesiona dopiero w maju, albo i później. A przecież już teraz wywołuje niepokój, konflikty i skrajną niepewność. Przyszły miesiąc nie brzmi jak odległy termin, ale do tego czasu koronawirus może pozostawić swoje piętno na zdrowiu każdego.

0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page