top of page

Królestwo na piasku

Lotnisko Changi w Singapurze to prawdziwy architektoniczny wyczyn. Ma kształt obwarzanka, jest całkowicie przeszklone, a z dziury na samym środku spływa woda, tworząc 40-metrowy wodospad wewnątrz budynku. Daleko mu do sterylnie czystych korytarzy i nudnego wystroju, jaki oferuje konkurencja: w środku na pasażerów przylatujących lub odlatujących z południowoazjatyckiego miasta-państwa czeka prawdziwa dżungla. Jest tam wszystko, od luksusowego hotelu, przez 280 sklepów i restauracji, aż po kino IMAX. W maju po raz ósmy z rzędu zostało obwołane najlepszym lotniskiem na świecie. To zdecydowanie najbardziej spektakularny przykład budynku stojącego na terytorium, które Singapur wydarł Morzu Południowochińskiemu.

Marina Bay, luksusowy singapurski dystrykt, został zbudowany w całości na uzyskanym w ostatnim półwieczu lądzie. / źródło: Benh Lieu Song.


Odkąd w 1965 roku Miasto Lwa odłączyło się od Malezji i zadeklarowało niepodległość, powiększanie jego powierzchni było oczkiem w głowie kolejnych władz. Na przestrzeni pół wieku Singapur poszerzył swój obszar o niemal jedną czwartą, z 58 do 72 hektarów. Wszystko po to, by uwolnić miejsce pod bloki mieszkalne dla ciągle rosnącej populacji oraz wieżowce mogące pomieścić biura kolejnych firm – a tamtejszy, wyjątkowo przyjazny dla biznesu system gospodarczy przyciąga ich naprawdę sporo. I proces ten nieprędko się skończy, bo rząd rozplanował dalsze powiększanie powierzchni do co najmniej 2030 roku. Wkrótce może mieć jednak problem z tym, skąd wziąć do tego materiały – bo rozpychający się na mapie Singapur wiąże się z kłopotami dla sąsiadów.

Świat utracony


Kambodża, kadr z filmu Lost World: młoda kobieta i dwójka jej dzieci klęczą na piachu, z którego wystają gęsto niewielkie, kilkucentymetrowe korzonki, i wybierają z piachu małże. Kiedyś w tym miejscu była zapewne prawdziwa dżungla gęstych namorzyn, formacji roślinnych, stanowiących naturalną barierę przed powodziami i falami tsunami, powstrzymujących proces erozji i będących domem dla niezwykle bogatej fauny, zarówno morskiej, jak i lądowej. To także gwarancja bytu dla wielu kambodżańskich rodzin, zajmujących się zbieraniem małż, krabów i ślimaków, które gnieżdżą się w lasach pływowych.


Namorzyny potrzebują jednak piasku, by mieć gdzie zapuścić korzenie, a tak się składa, że to produkt niezbędny w procesie powiększania powierzchni Singapuru. W 2007 roku rząd Kambodży zezwolił na wydobycie go w celach eksportowych i na wybrzeżu zaroiło się od statków prywatnych firm. Tylko z tego jednego kraju do Singapuru powędrowało od 2007 roku aż 80 milionów ton piasku. Efekt był katastrofalny: populacja i różnorodność ekosystemu zmniejszyła się, pozbawione naturalnych hamulców prądy przyspieszyły, zniknęła część lasów pływowych, pozbawionych miejsca do zapuszczenia korzeni. Eksport piasku przyniósł Kambodży około 740 milionów dolarów zysku, ale społecznościom żyjącym na wybrzeżach odebrano możliwość życia w jedyny sposób, jaki znały, i zmuszono do zmasowanej emigracji w głąb kraju.


Jeszcze dotkliwiej skutki wydobywania piasku na sprzedaż odczuła Sri Lanka. Według raportu Water Integrity Network tsunami z 2004 roku, które zabiło niemal 30 tysięcy ludzi tylko w tym kraju, a kolejnych 200 tysięcy w innych państwach regionu, mogłoby spowodować wyraźnie mniejsze zniszczenia. Niestety, w Sri Lance wykopywanie piasku (także nielegalne) dobitnie osłabiło naturalną barierę ochronną, która przynajmniej częściowo zamortyzowałaby potężne fale. Dziś tamtejszy rząd restrykcyjnie reguluje sprzedaż minerałów, ale odbudowa tej zapory – jeżeli w ogóle jest możliwa – to zadanie na lata.

Tsunami z grudnia 2004 roku dotknęło wiele krajów Azji Południowo-Wschodniej, ale Indonezja i Sri Lanka zostały najbardziej poszkodowane. / źródło: Milei Vencel.


W Indonezji eksportu piasku zakazano w 2007 roku, co jednak nie rozwiązało sprawy. Miejsce zaufanych firm z odpowiednimi zezwoleniami zastąpiły bowiem grupy przestępcze, które pod osłoną nocy potrafią ukraść sporą część plaży. Dla kogoś ze specjalistycznym sprzętem to żyła złota: Indonezja to kraj z trzecią najdłuższą linią brzegową na świecie – prawie 55 tysięcy kilometrów – która jest w dużej mierze niepilnowana. Dodajcie do tego gigantyczne nierówności społeczne, zorganizowaną przestępczość, powszechną korupcję oraz bliskość Singapuru, który zawsze potrzebuje piasku – i zrozumiecie, że dla wielu osób szmuglowanie tego minerału może się jawić jako szansa na lepsze życie. Jednocześnie przemytnikom – a także rządowi, wydobywającemu na własny użytek – przeciwstawiają się mieszkańcy wybrzeży, obawiający się wpływu tego procederu na rybołówstwo. Eskalacja konfliktu sięgnęła już punktu, w którym Indonezyjczycy otwarcie zapowiadają, że jeśli władze się nie cofną, lokalni urzędnicy zostaną wzięci na zakładników. Z kolei piaskowe mafie grożą śmiercią tym, którzy odważą się im postawić.


Nielegalny eksport tego minerału to w końcu lukratywny biznes. Szacuje się, że Indonezja traci na przemycie piasku prawie 500 milionów dolarów rocznie – i zdecydowana większość idzie właśnie do Singapuru. Traci także coś jeszcze – wyspy. Na cały kraj składa się ich 17,5 tysiąca, z czego co trzecia jest niezamieszkała, ale już wkrótce ta liczba może ulec redukcji. Dla przykładu w prowincji Riau, znajdującej się tuż obok Miasta Lwa, działalność szajek przemytniczych w połączeniu z wzrastającym poziomem wód, wywołanym globalnymi zmianami klimatu, niemal całkowicie zatopiła kilka niewielkich wysepek. Tak jak w przypadku Sri Lanki, ich zniknięcie może się okazać katastrofalne w przypadku kolejnych klęsk żywiołowych.


Azjatycki tygrys w izolacji

Na niemożliwym do zaspokojenia apetycie Singapuru na ląd tracą jeszcze inne kraje, m.in. Wietnam, Filipiny, Mjanma czy Malezja. Ta ostatnia przez lata zaopatrywała swojego południowego sąsiada w zdecydowaną większość jego zapotrzebowania, ale w ubiegłym roku powiedziała dość. Decyzją premiera Mahathira Ibn Mohamada eksport został całkowicie wstrzymany, podobno po części ze względu na wzrost niechęci Malezyjczyków do Singapuru, będącego jedną z wizytówek sukcesu azjatyckich tygrysów. Kolejne kraje odwracają się od Miasta Lwa, zmuszając je do poszukiwania następnych eksporterów na wielką skalę. Jednym z nich może okazać się Bangladesz, już teraz mający spore problemy ze skutkami erozji linii brzegowej.


Zresztą proces nie pozostał bez wpływu na ekosystem samego Singapuru. Kraj stracił już 95% swoich namorzyn, które jeszcze na początku ubiegłego wieku zajmowały większość jego powierzchni. O ponad połowę zmniejszył się także obszar raf koralowych, a te, które pozostały, w 2016 roku zostały dodatkowo dotknięte zwiększoną temperaturą powierzchni mórz, powodujące ich blaknięcie. Wymarło także około 28% lokalnej fauny i flory. Rządzący Miastem Lwa dostrzegają te problemy i próbują im przeciwdziałać, m.in. poprzez budowę sztucznych konstrukcji, mających stanowić alternatywne siedlisko dla koralowców. Takie inicjatywy powinny chociaż trochę załagodzić wpływ poszerzania swojego terytorium – ale tylko tam. W biedniejszych państwach, od których Singapur wykupuje sobie nowy ląd, tego typu przedsięwzięcia mogą się zwyczajnie okazać zbyt kosztowne.


A nie ma wątpliwości, że Miasto Lwa jeszcze nie skończyło swojej ekspansji. Nawet jeśli zatrzyma się na wykonaniu planu, który ma do 2030 roku zapewnić mu dodatkowe kilka tysięcy hektarów, nadal będzie potrzebować piasku. Ten jest bowiem wykorzystywany do produkcji cementu, niezbędnego przy budowie kolejnych wieżowców, szkła, które rządzi w singapurskich drapaczach chmur, i elektroniki. Ucierpią zapewne kolejne kraje, które dadzą się skusić zyskom idącym w setki milionów dolarów.


Ramię w ramię z piaskowymi mafiami


Naiwnością byłoby zresztą wiązanie kurczących się zasobów piasku wyłącznie z Singapurem – to problem absolutnie globalny. Jesteśmy uzależnieni od tego minerału; napędza on produkcję elektroniki i budowę nowej infrastruktury. Może nam się wydawać, że mamy go więcej, niż nam potrzeba – pustynie zajmują w końcu około jednej trzeciej całej masy lądowej Ziemi – ale tamtejszy piasek na nic się nie przyda. Jest ukształtowany przez wiatr, nazbyt okrągły, nietrzymający się innych materiałów, słowem – szlachetny. Ten, który wykorzystuje się m.in. przy tworzeniu cementu, musi być kanciasty i nieregularny, a ten rodzaj spotyka się głównie na wybrzeżach i dnach rzeki. Dość powiedzieć, że Zjednoczone Emiraty Arabskie, w 80% pokryte pustynią, muszą na ogromną skalę importować piasek z Australii, by zaspokoić swoje zapotrzebowanie.

Wydobywanie piasku przy użyciu pomp ssących. / źródło: Sumaira Abdulali


Singapur nie jest największym importerem tego minerału. To miano przypada Chinom, które tylko pomiędzy 2011 i 2014 rokiem zużyły więcej betonu, niż Stany Zjednoczone w całym XX wieku. Ale żadne inne państwo nie jest zależne od piasku w takim samym stopniu, co Miasto Lwa. Bez dodatkowej powierzchni azjatycki tygrys może mieć problem z pomieszczeniem swojej cały czas zwiększającej się populacji, która od początku lat 60. wzrosła z 1,65 miliona do ponad 5,5 miliona osób. A w obliczu kolejnych państw wprowadzających obostrzenia na eksport piasku, rząd Singapuru stawia na ściąganie go z szemranych źródeł. Może sobie na to pozwolić, bo… i tak nie ujawnia, skąd go bierze. Tamtejsze Ministerstwo Rozwoju Narodowego zapewnia jedynie, że źródła są „sprawdzone i zróżnicowane”, ale wszelkie detale na temat tych transakcji są ukryte przed opinią publiczną jako kwestia rzutująca na państwowe bezpieczeństwo. Tajemnicą poliszynela jest, że te fragmenty singapurskiego terytorium, które odebrano na przestrzeni ostatnich kilku lat i które zostaną odebrane w przeciągu najbliższej dekady, wybudowano z pomocą przemytników lub zorganizowanych grup przestępczych.


A czarny rynek piasku jest bezlitosny. Mafie nie przejmują się szczególnie kwestiami środowiskowymi ani dobrem lokalnej społeczności: pod osłoną nocy potrafią ukraść całą plażę lub małą wysepkę. W Wietnamie nielegalne wydobycie przyczyniło się do zniszczenia wybrzeży rzeki Mekong, zagrażając 500 tysiącom ludzi mieszkającym w tym regionie utratą domów. W Mjanmie nieregulowane wydobycie zagraża z kolei całym wioskom i uprawom położonym w okolicach Ayeyarwady. W Indiach z rąk piaskowych mafiosów ginęli już przedstawiciele służb porządkowych oraz reporterzy.


Grabież po sąsiedzku

Alternatywą dla „budowania” nowego lądu może być tworzenie polderów – sztucznie osuszanych terenów, chronionych systemem tam i grobli – i cztery lata temu Singapur zaczął eksperymentować z tą metodą. Ma ona zmniejszyć uzależnienie miasta-państwa od sprowadzanego z zewnątrz piasku i zredukować koszta, ale nie zastąpi w stu procentach dotychczasowych rozwiązań. A nawet jeżeli – Singapur nadal będzie potrzebować całej masy piasku do zabudowywania kolejnych terenów. Rzecz w tym, że w ostatnich latach stało się jasne, że niewiele pobliskich rządów chce go sprzedawać, zmuszając Miasto Lwa do poszukiwania alternatywnych dostawców… lub dogadując się z czarnorynkowymi handlarzami. I chyba nikt nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że kraj wybrał tę drugą opcję. Singapur udowodnił bowiem wbrew nowotestamentowej przypowieści, że da się zbudować na piasku nie tylko dom, ale i całą metropolię – lecz aby tego dokonać, trzeba być naprawdę fatalnym sąsiadem.


Źródła:

Sand wars: Singapore's growth comes at the environmental expense of its neighbours – artykuł The Sydney Morning Herald na temat środowiskowego wpływu powiększania się Singapuru

Why the world is running out of sand – artykuł BBC na temat globalnego światowego zapotrzebowania na piasek

Cities from the sea: the true cost of reclaimed land – artykuł The Guardian na temat kosztów powiększania lądu

Lost World – krótkometrażowy film dokumentalny na temat efektów wydobycia piasku w Kambodży (reżyseria i produkcja: Kalyanee Mam)

0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page