top of page

Cmentarzysko słoni

Dziesiątki zwłok słoni na zdjęciach z lotu ptaka: leżą przy wodopojach i pośród piasku, w cieniu drzew i w żarzącym słońcu, wszystkie z wgłębieniami na ciele, tak jakby uciekło z nich powietrze. Jak dotąd w północnej Botswanie, w delcie rzeki Okavango, zmarło ich co najmniej 350. Ta liczba będzie niestety wzrastać – lokalne źródła informują, że niektóre zwierzęta wydają się być wyraźnie osłabione i wykazują dziwne zachowania, poza tym część ciał zapewne nie została jeszcze zlokalizowana. Dla działaczy w Botswanie, która do niedawna uchodziła za azyl dla słoni, tajemnicze wymieranie tych potężnych ssaków to prawdziwa katastrofa. Ale także kolejny pokaz obojętności rządu, któremu dobro dzikiej przyrody coraz mniej leży na sercu.


Słonie w delcie rzeki Okavango. / źródło: Pavel Špindler


Co zabija słonie – jeszcze nie wiadomo. Zarówno organizacje pozarządowe, jak i państwowe agencje wykluczają działania kłusowników. Po pierwsze: zwłok jest po prostu za dużo. Gdy na przestrzeni całego 2018 roku zanotowano 156 zabitych zwierząt, bito na alarm i mówiono o kryzysie. Zamordowanie 350 sztuk w przeciągu paru miesięcy (wymieranie zaczęło się na przełomie kwietnia i maja) jest po prostu niemożliwe logistycznie. Po drugie: gdyby ta katastrofa była dziełem kłusowników, zdjęcia – i tak dostatecznie wstrząsające – byłyby makabryczne, bo kły często usuwa się w bestialski sposób, odcinając sporą część łba, by nie stracić nawet grama cennego materiału.


Rząd Botswany wykluczył też możliwość celowego zatrucia wąglikiem lub cyjankiem, co podejrzewano na początku, biorąc pod uwagę szkody wyrządzane przez zwierzęta lokalnym rolnikom. Możliwe, że do zabicia słoni wykorzystano inny środek, ale bardziej prawdopodobny wydaje się być na razie nieznany wirus lub bakteria. Wskazywałyby na to zeznania niektórych miejscowych, twierdzących, że niektóre zwierzęta są wychudzone i chodzą w kółko, co może być oznaką uszkodzeń neurologicznych. To oczywiście wciąż niepotwierdzona teoria, ale prawdziwie okrutną ironią losu byłoby, gdyby wśród słoni wybuchła teraz zaraza – bo zdawało się, że globalna pandemia koronawirusa uratuje części z nich życie.


Botswana zareagowała na światowy kryzys zdrowotny w sposób, który zawstydziłby większość państw europejskich. Granice zamknięto tam 24 marca, niemal tydzień przed potwierdzeniem pierwszego przypadku, i do tej pory przeprowadzono ponad 45 tysięcy testów, co daje średnią prawie 19,5 tysiąca testów na milion mieszkańców – w całej Afryce wyższy wynik ma tylko RPA, Maroko oraz mikroskopijne Dżibuti, Wyspy Zielonego Przylądka i Brunei. Dla tamtejszej dzikiej przyrody wprowadzenie rygorystycznych restrykcji oznaczało przede wszystkim odroczenie pierwszego sezonu łowieckiego od ponad pół dekady.

Zbyt dobre schronienie


Botswana od lat pracowała na miano azylu dla słoni. Jeszcze pod koniec lat 90. było ich tam 90 tysięcy, ale podczas gdy w innych krajach za sprawą kłusowników miejscowe populacje ginęły w zastraszającym tempie, tutaj zwierząt cały czas przybywało. Botswana wprowadziła bowiem bardzo ostrą politykę, mającą odstraszyć osoby nielegalnie polujące na te ogromne ssaki, z podejściem nakazującym silnie zmilitaryzowanym patrolom zabijanie kryminalistów w razie potrzeby. To podejście cechujące się zerową tolerancją dla przestępców wzbudziło kontrowersje, ale niewątpliwie przyniosło efekty, bo liczba zamordowanych słoni spadała niekiedy do zaledwie kilkunastu rocznie. Poza tym władze Botswany dawały sporą swobodę organizacjom zajmującym się ochroną dzikiej przyrody, takim jak Elephants Without Borders, i ustanawiały prawa ratujące zwierzęta przed zakusami myśliwych. W 2014 roku poprzedni prezydent Ian Khama wprowadził nawet całkowity zakaz łowiectwa sportowego.


To niewielkie państwo stało się jednak ofiarą własnego konserwacyjnego sukcesu. Słonie zaczęły uciekać z miejsc, w którym groziło im niebezpieczeństwo ze strony kłusowników – a więc z sąsiedniej Zambii, Zimbabwe, Namibii i Republiki Południowej Afryki – i znalazły schronienie właśnie w Botswanie. Dziś jest ich tam 130 tysięcy, niemal jedna trzecia z szacowanej na 415 tysięcy afrykańskiej populacji.


Tu właśnie pojawia się problem. Ci, którzy znają słonie wyłącznie z programów Discovery Channel ulegają złudzeniu, że to całkowicie łagodne olbrzymy, majestatyczne i ślamazarne, całymi dniami bawiące się ze swoimi małymi lub przesiadujące przy wodopojach. Ale dla bostwańskich rolników ich rosnąca populacja to niemały kłopot. Słonie spędzają większość swojego dnia na jedzeniu: mogą pożreć ponad 200 kilogramów pokarmu (traw, krzaków, owoców czy kory drzew) w ciągu doby. A że jest ich coraz więcej, znacznie częściej zapuszczają się w okolice pól i gospodarstw, gdzie potrafią zdemolować całe hektary upraw. Na wsiach, gdzie kilkanaście procent ludności nadal żyje poniżej poziomu ubóstwa, tego typu atak może oznaczać popadnięcie w całkowitą nędzę.


Powrót kłusowników

I chyba właśnie dlatego Botswana zrywa dzisiaj z wizerunkiem kraju, który stawia swoją dziką przyrodę na pierwszym miejscu. W 2018 roku urząd prezydenta objął Mokgweetsi Masisi, człowiek z jednej strony oskarżany o autorytarne zapędy (co źle wróży, bo przez lata ten kraj był wzorem dla reszty Afryki – we wskaźnikach demokracji prześcigał takie państwa jak Belgia, Słowenia czy oczywiście Polska), z drugiej zaś potrafiący podejmować bardzo liberalne jak na ten kontynent decyzje. To za rządów Masisiego zniesiono penalizację homoseksualizmu, zdecydowanie wbrew panującym na Czarnym Lądzie politycznym trendom. Prezydent podpadł za to obrońcom zwierząt. Tuż po rozpoczęciu swoich rządów zdemilitaryzował oddziały walczące z kłusownictwem bez żadnego wyjaśnienia, a w ubiegłym roku zniósł wprowadzony przez poprzednika zakaz łowiectwa sportowego.


Pomiędzy 2014 a 2019 rokiem w Botswanie obowiązywały surowe kary za łowiectwo sportowe. / źródło: Bernard Gagnon


Te dwa ruchy przyczyniły się do politycznego rozłamu w rządzącym ugrupowaniu – wspomniany Ian Khama opuścił Demokratyczną Partię Botswany i założył własną opozycyjną grupę – ale przede wszystkim dały sygnał kłusownikom, że za Masisiego dobrobyt słoni przestał być priorytetem. Dotychczas, mając w perspektywie starcia z oddziałami uzbrojonymi jak regularne wojsko, osoby polujące na zwierzęta dla ich kłów regularnie igrały ze śmiercią. Teraz szansa zostania zabitym zmalała (bynajmniej nie do zera – trzy miesiące temu w dwóch incydentach zastrzelono pięciu podejrzanych o nielegalne łowiectwo), więc kłusownicy wrócili do Botswany. Tylko w 2018 roku działacze Elephants Without Borders znaleźli 156 trucheł zwierząt, które prawdopodobnie padły ofiarami zorganizowanych gangów.


Handel kością słoniową to bowiem wciąż – pomimo coraz ostrzejszych obostrzeń i zakazów w handlu międzynarodowym – lukratywny biznes. Szczególnie na Dalekim Wschodzie posiadanie przedmiotów wykonanych z tego materiału to oznaka prestiżu, a jego obecny status prawny wcale tego nie zmienia. Trudno oszacować cenę kości słoniowej na czarnym rynku – według niektórych źródeł może ona sięgać aż 2 tys. dolarów za kilogram, według innych nie przekracza bariery tysiąca – ale niezależnie od tego, dla kłusowników, często wywodzących się z najbiedniejszych, wiejskich regionów, to nadal kosmiczne pieniądze. Czasami zresztą przestępcy mogą liczyć na wsparcie lokalnej ludności, dla której korzyści z ochrony dzikiej przyrody często przegrywają ze szkodami, jakie ta przyroda może wyrządzić w ich gospodarstwach.

Skażony duch Afryki


Stąd też początkowo podejrzenia w sprawie umierających słoni kierowały się właśnie na otrucie cyjankiem. Takie przypadki już się w Botswanie zdarzały – ale nie na taką skalę. Zamordowanie 350 potężnych zwierząt w tak krótkim czasie to zbrodnia nie tylko godna najbardziej zdeprawowanego umysłu, ale wręcz niemożliwa do zaplanowania i wykonania. Może więc słonie giną od zatrutej wody? To też mało prawdopodobne, bo ani inne zwierzęta, ani padlinożercy żerujący na zwłokach nie padają trupem. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem pozostaje więc nieznany jak dotąd patogen – niewykluczone (choć mało prawdopodobne), że to znany nam koronawirus, który zabijał już m.in. norki w Holandii i został potwierdzony u tygrysa w nowojorskim zoo. To jednak tylko teoria, na której potwierdzenie lub obalenie poczekamy prawdopodobnie jeszcze parę tygodni – botswańscy specjaliści dopiero od niedawna badają próbki. Opieszałość władz w badaniu tego zjawiska została już zresztą ostro skrytykowana przez lokalne grupy działające na rzecz ochrony zwierząt. Ale niestety wpasowuje się ona w dotychczasową politykę Masisiego, dla którego życie i zdrowie zagrożonego gatunku najwidoczniej nie jest priorytetem. A jeśli obecne wymieranie nie zostanie potraktowane poważnie przez rządzących, Botswana – do niedawna wychwalana jako azyl dla słoni – może się stać ich ogromnym cmentarzyskiem.

Źródła:

Hundreds of elephants dead in mysterious mass die-off – artykuł The Guardian na temat masowego wymierania słoni

Elephant refugees flee to last stronghold in Africa – artykuł National Geographic na temat „słoni-uchodźców”

Scores of Dead Elephants Found in Botswana ‘Poaching Frenzy’ - artykuł The New York Times na temat powrotu kłusowników do Botswany

Comments


bottom of page